Po dwóch i prawie pół roku od premiery postanowiłem w końcu ruszyć tę grę.
Oryginalny Slender był tworem viralowym, spoko jako zajawka na spotkaniu ze znajomymi, czy ewentualnie osobisty challenge. Bez nakręcania ale-będzie-strasznie-factoru szybko się nudził, a to, co straszyło, mogło w najlepszym razie wywołać "o, znoooowu...". Ale efekt i tak dobry jak na prostotę całego projektu.
Motyw zbierania ośmiu kartek porozklejanych w charakterystycznych punktach ciemnego lasu został wykorzystany jako jeden z etapów Slender: The Arrival, oczywiście ładniej i lepiej i tak dalej, i w dość sprytny sposób wpleciony w całość (zakończenie tego etapu serio przez chwilę podniosło mi ciśnienie).
I to w sumie wszystko dobre, co mam do powiedzenia o tej grze. No okej, jeszcze to: parę razy byłem przestraszony, czy odrobinę adrenaliny wtłoczyło mi się do krwi. Czułem pewne napięcie, nawet na granicy nieprzyjemności.
Co było tak bardzo niefajne? Po krótce: gra prezentuje fabułę w dziwny i raczej nieudolny sposób. W sumie tylko dwa razy, jeden za drugim otrzymujemy jakieś większe fakty w sposób inny, niż z wydrukowanych e-maili i zapisanych karteczek, poprzyczepianych do drzew i ścian w randomowych miejscach. Nie jest to mistrzostwo story-tellingu.
![]() |
Slenderman zawiedziony storytellingiem w Slender: The Arrival |
Może jakoś wyjątkowo nie ogarnąłem, ale po przejściu gry musiałem przeczytać w internecie, że główna bohaterka była jedną z postaci, o których pisano w tych notatkach, a nie osobą, która przypadkowo natrafia na te wszystkie wskazówki i depcze po czyichś śladach (co sugeruje rozjebany na samym początku samochód, będący punktem wyjściowym gry i brak informacji, że jest inaczej).
Główny bohater nie istnieje, i to nie w sposób, który wzmacniał by imersję. Zamiast emocji mamy zakłócenia na kamerze, którą z jakiegoś powodu protagonista cały czas trzyma przed ryjem (i która liczy nasz czas gry, zamiast upływający w grze, co w jednym czy dwóch momentach jest zwyczajnie zmarnowanym potencjałem, a to dużo takich momentów jak na grę, którą można przejść w około 40 minut (jest za to achievement, stąd wiem, że się da)).
Zombie-podobne potworki potrafiły być straszne, ale gdy już raz gracza "dorwały", obdzierały się mocno ze straszności i tajemniczości. Ale wciąż: to nie było takie złe. Dźwięki działały jako solidny straszak, zwiastując lub nie ich przybycie, dodatkowo wszystkie miały swoje uzasadnienie fabularne, a nie były tylko jakąś armią randomowych dziwolągów. To jest na propsie.
Na propsie nie jest za to to, że człowiek zaczyna wciągać się w całą mroczną tajemnicę pod sam koniec tej krótkiej gry. A poznaje ją w sumie z dupy, z kaset vhs, które główna bohaterka sobie bierze i ogląda w pewnym momencie. Historia idzie tuż obok i w sumie zdaje się nie dotykać i tak niezbyt ciekawego gameplayu. I można by liczyć, że coś się rozwinie, ale - spoiler alert - kurwa nie. "Musisz wiedzieć, że to a tamto. I to tyle. Now have some stupidass boss-fight-like burning forest running, by dotrzeć do zakończenia, które nic nie wnosi, nie rozwiązuje, ani w ogóle nic". Gra momentami robi jakieś niby to parodie zagadek logicznych, niby to, niby tamto, ale sama nie wie, o co w niej chodzi. Nie wiadomo, czy to brak pomysłów, czy funduszy, ale najprawdopodobniej oba.
Jestem zły na tę grę, nie ukrywam. Mroczna tajemnica rodziny sprzed stu lat, odsłonięta częściowo przed graczem, zamiast prowadzić do głębszego jej poznania, służy za pretekst dla trwającej potem durnej kilkunastominutowej sekwencji biegania po lesie i kilku mrocznych na siłę korytarzach. A i - spoiler alert - jump scare.
Okej, można pewnie poszukać jakichś karteczek, które przeoczyłem, można może snuć jakieś domysły na temat powiązań różnych postaci. Ale gra absolutnie do tego nie zachęca. Bój się bój, a teraz przerwa na lekturę i rozkminę, ale teraz szukaj iluśtam czegośtam przez dziesięć minut uciekając przed paroma potworami i zapomnij o tym, o czym przeczytałeś, bo absolutnie nie ma to żadnego powiązania z rozgrywką.
To jest chyba główny grzech tej gry: nie czuć fabuły w gameplayu. Historia nie jest opowiadana przez grę, tylko jest czymś zupełnie osobnym. W ogóle nie czuć więzi między jednym, a drugim. A samodzielnie ani jedno, ani drugie nie jest zbyt mocne. W efekcie zyskujemy męczące w odbiorze poznawanie ostatecznie średnio ciekawej, bo jakoś dziwnie nierozwiniętej historii, oraz dodatkowo - w ogólnym rozrachunku nużące - łażenie po takich se lokacjach.
Jeśli ktoś szuka dobrego horroru, to polecam Dead Space'a. Grę, w której gameplay nie rozstaje się z fabułą, a oba i bez siebie byłyby zajebiste. I wiesz co? Właśnie w Dead Space'a zamierzam teraz pograć.
![]() |
Dead Space ucząc straszy, strasząc uczy. |
Labalve